Historia jednego zespołu | Edward Sharpe & The Magnetic Zeroes

Oglądając ich występy, za każdym razem przechodzę przez ten sam proces. W pierwszej kolejności nieśmiało podryguje mi prawa noga w takt muzyki, następnie mam ochotę zapalić cokolwiek co wypuści z moich ust choć odrobinę białego dymu, przy kolejnym etapie mogę nie myć się przez tydzień, aby wyglądać tak jak oni, a w fazie końcowej rzucam wszystko, zakładam słomiany kapelutek i jadę z nimi w tournee, nie przejmując się totalne niczym. 

Edward Sharpe & The Magnetic Zeroes. Moja zajawka z ostatniej chwili. Łapcie póki gorąca!

Pierwszy raz

Nasze pierwsze „spotkanie” miało miejsce dokładnie w maju 2016 roku, kiedy na ślubie koleżanki usłyszałam przyjemne dźwięki kawałka „Home” towarzyszące wejściu na salę weselną. Choć piosenkę znałam dużo wcześniej, dopiero wtedy zwróciłam na nią szczególną uwagę. Jednak to nie ten pierwszy raz z Edward Sharpe & The Magnetic Zeroes sprawił, że wkręciłam się w nich bez zapomnienia. Dopiero drugie spotkanie przypieczętowało naszą znajomość na dobre. Natrafiając przypadkowo na ich występ w Music Tiny Desk Concert (inicjatywa kameralnych koncertów w biurze) nie mogłam uwierzyć, że właśnie tak wyglądają twórcy „Home”. 

Po pierwsze gdyby można było zobrazować definicję hipsterstwa byliby pierwsi w kolejce – podarte, brudne ubrania, pełna gama kolorów, goła klata głównego wokalisty i ciuchy wygrzebane z otchłani szafy sprawiają, że poziom hipsterstwa właśnie osiągnął swoje granice. Po drugie wokalistka. Przez cały występ zachodziłam w głowę czy jest to osoba płci męskiej czy też może żeńskiej. Gdy już ustaliłam po komentarzach pod filmem, że jest to kobieta o imieniu Jade, doszłam do trzeciego punktu. Czy ona jest pod wpływem narkotyków? Oglądając video po raz trzeci, z miną doświadczonego lekarza postawiłam szybką diagnozę: nie ulega wątpliwości, że wokalistka właśnie odlatuje w inny wymiar. 

Ta wybuchowa mieszanka sprawiła, że moja ciekawość historii zespołu musiała zostać natychmiastowo zaspokojona. I tak też do dnia dzisiejszego przekopuję Youtube, nie mogąc wyjść z podziwu ich talentu, lekkości w przekazie i…bycia pod wpływem czegoś nieokreślonego podczas występów na żywo. 

Zespół

Według Wikipedii, zespół został założony w 2007 roku w Kalifornii, czerpiąc z korzeni takich gatunków jak indie folk, gospel, folk psychodeliczny czy folk rock’a. Alex Ebert jest twórcą zespołu oraz głównym wokalistą. To on również wymyślił nazwę zespołu inspirując się nazwą bohatera swojej książki – Edwarda Sharpe’a. Wokalistkę Jade Castrinos poznał natomiast w jednej z kawiarni w Los Angeles. Jade nie tylko dołączyła do zespołu, ale również została jego dziewczyną. Obydwoje tworzyli niepowtarzalny duet – ona z przepięknym, oryginalnym głosem i cudownymi dołeczkami w policzkach oraz on – na swój totalnie odjechany sposób facet, którego ma się ochotę nakarmić i porządnie ubrać. Chemia między nimi wręcz wylewa się ze sceny, sprawiając, że mamy ochotę ich nie tylko słuchać, ale również oglądać. 

Edward Sharpe & The Magnetic Zeroes są niezwykłym przykładem zespołu, którego występy muzyczne na żywo, wygrywają z profesjonalnymi nagraniami z albumu. Ich energia i dziwaczny wygląd rekompensują wszystkie szumy czy odgłosy z zewnątrz. Dzięki swojemu talentowi mogą zagrać wszędzie – w parku, na deptaku czy też tak jak na powyższym przykładzie, w trakcie innego koncertu. 

Problemy Jade 

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Przeglądając kolejne koncerty Magnetic Zeroes miałam nieodzowne wrażenie, że czegoś mi brakuje. Chemia pomiędzy głównymi wokalistami zniknęła, Jade nie uśmiechała się już tak często, a  postać Alexa zdecydowanie wyłoniła się na pierwszy plan. Swoje odczucia szybko zweryfikowałam z informacją, że Jade została wyrzucona z zespołu w 2014 roku, prawdopodobnie przez problemy z uzależnieniem. Moim osobistym zdaniem – wraz z momentem odejścia głównej wokalistki – zespół przestaje istnieć. Castrinos jest brakującym ogniwem, które było fundamentem zespołu. I choć w kwietniu 2016 roku Alex wydaje kolejną płytą pod szyldem Edward Sharpe & The Magnetic Zeroes ja wciąż wracam do nagrań sprzed paru lat, dostarczając swoim uszom muzycznego orgazmu. 

Ulubione piosenki: 

 „Man On Fire” 

 „40 day dream”

 „I Don’t Wanna Pray” 

Jeżeli Wasza ciekawość została połechtana, czujecie niedosyt i pragniecie zdecydowanie więcej, polecam zarezerwować sobie 40 minut wieczoru, nalać lampkę wina, wyciszyć się i włączyć występ Magnetic Zeroes nakręcony w stodole. The Barn Show to uczta nie tylko dla uszu, ale również oczu.  Bardzo fajnie nakręcony koncert, pełen ciepłych kolorów, niesamowitej energii i tak swojskiego klimatu, że po raz kolejny mam ochotę nie myć się przez tydzień, włożyć słomiany kapelutek i udać się w daleką, hippisowską podróż, pełną dziwacznych przygód i przepięknych dźwięków.